“Poznań kocha tenis”

“Poznań kocha tenis”

Dyrektor Enea Poznań Open Krzysztof Jordan to instytucja. Pamięta wszystkie edycje poznańskiego challengera, więc usiedliśmy na tarasie Parku Tenisowego Olimpia i powspominaliśmy. Lepszej okazji nie mogło być, bo właśnie rozpoczynamy jubileuszową, 30. edycję.

Cofnijmy się do 1992 roku i początków poznańskiego challengera. Towarzyszy pan tej imprezie od początku jako organizator. Co przychodzi panu do głowy jako pierwsze wspomnienie z tamtego okresu?

– Przede wszystkim wielkie emocje, bo nie wiedzieliśmy w ogóle, o co chodzi przy robieniu tak dużych turniejów. Formalnym organizatorem była wtedy Wielkopolska Fundacja Tenisowa imienia Profesora Jana Fibaka, czyli ojca Wojtka. Jakieś małe doświadczenie było, bo nieco wcześniej mieliśmy na Golęcinie pokazowy mecz Fibaka z Tomem Okkerem. Wcześniej byli jedną z najlepszych par deblowych na świecie. Byliśmy też po pojedynku Wojtka z samym Björn Borgiem w hali Arena. Ta atmosfera tenisowa w Poznaniu była i jest bardzo żywa. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że jak w żadnym innym mieście w Polsce. Poznań po prostu kocha tenis. To zainteresowanie udało się wtedy wykorzystać. Pierwszy turniej zrobiliśmy w 1992 roku. Rok wcześniej był challenger w Warszawie, ale kontynuacja tam okazała się niemożliwa i udało się przenieść do stolicy Wielkopolski.

Otoczenie kortu centralnego było wówczas zupełnie inne.

– To był obiekt, który nie był zarządzany przez miasto. Dopiero kilkanaście lat temu został przejęty od poprzednich właścicieli, czyli stowarzyszenia sportowego, które działało przy komendzie wojewódzkiej policji. Przy całym szacunku do nich, nie mieli skłonności do inwestowania. Dlatego ta zmiana okazała się mocno widoczna w ostatniej dekadzie. Udało nam się wydzierżawić obiekt. Chcieliśmy bowiem, żeby turniej był na terenie, który nam podlega, żebyśmy mogli zagospodarować otoczenie według naszego pomysłu. Inna formuła nie miała dla mnie sensu. I na tym ziarnie wspaniałym, jakim był challenger udało się zbudować klub tenisowy Park Tenisowy Olimpia, który jest dla nas równie ważny, a może nawet ważniejszy niż sam turniej. Bo to praca całoroczna z panią dyrektor Eweliną Sterczewską na czele i całym jej zespołem. To piękne miejsce ożyło i jest otwarte oraz dostępne dla wszystkich poznaniaków.

Chciałbym wrócić do tego gigantycznego zainteresowania. Czy to prawda, że na losowania potrafiło wówczas przyjść po 200-300 osób?

– Prawda, to były inne czasy. Wtedy w ogóle w polskich mediach, głównie o telewizje chodzi, nie było właściwie transmisji. Tenis jawił się wówczas sportem niedotykalnym dla nikogo, takie były przynajmniej wyobrażenia. Światowe nazwiska lub zbliżone do tych z czołówki rankingu budziły ogromny zachwyt. Stąd przepiękna sala recepcyjna hotelu Park, gdzie organizowaliśmy pierwsze losowania głównej drabinki, pękała w szwach. Po wyciągnięciu kolejnych numerków pojawiały się oklaski. Teraz, kiedy przez cały rok mamy tydzień w tydzień transmisje niemal każdego turnieju rozgrywanego na świecie i możemy śledzić poczynania każdego z graczy, to zainteresowanie takimi wydarzeniami się zmniejszyło. Choć i tak frekwencja na naszym turnieju jest wspaniała i trybuny zapełniają się kibicami. I polecam to każdemu. Bo według mnie nie ma co porównywać tenisa na ekranie i na żywo. Szybkość jest oczywiście w obu przypadkach ta sama, ale jeśli chodzi o nasze zmysły, to siedząc na trybunach to wszystko co dzieje się na korcie wydaje się być bardziej dynamiczne, żywiołowe. I to powiedziałbym, że tak w skali 10:1.

Znalazłem informację, że jako organizatorzy protestowaliście w 1994 roku, kiedy telewizja pokazała finał dopiero po północy, oczywiście z odtworzenia.

– Nie pamiętam już tego, ale takie były wówczas możliwości. Teraz mamy komfort, jeśli chodzi o jakość transmisji. Współpracujemy z Polsatem, który nam gwarantuje kilkanaście godzin transmisji, co kiedyś było nie do pomyślenia. Jesteśmy na żywo od ćwierćfinałów do finału włącznie i jesteśmy zachwyceni tym wszystkim, co nadawa proponuje.

33 lata turnieju i doszliśmy do jubileuszowej, 30. edycji. Zapytam o tenisistę, który zrobił w tym czasie na panu największe wrażenie?

– To trudne pytanie, bo mieliśmy to szczęście, że – w myśl naszego hasła – kreujemy tutaj tenisowych mistrzów. Wyliczyliśmy, że siedemnastu uczestników naszego challengera było w TOP 10 rankingu ATP. A jedynkami światowymi byli Jewgienij Kafielnikow, Marat Safin i Juan Carlos Ferrero. Ale oczywiście wtedy ich nie zauważyliśmy jeszcze, bo często przyjeżdżali i odpadali gdzieś na bocznym korcie. Dlatego to nie da się tak wprost przewidzieć, że ktoś będzie gwiazdą. Mam taką anegdotę z Juanem Martinem del Potro, którego spotkałem w O2 Arena na ATP Finals. Zapytałem go, czy pamięta Poznań. A on, że tak, tak, przegrałem tam w pierwszej rundzie. Dlatego jeśli miałbym wymienić jednego gracza, który zrobił na mnie wrażenie, byłby to David Goffin. Był niesamowity, lekko przykładał rakietę do piłki, a ta lądowała w narożniku, w którym rywal nie czekał. Wygrał u nas bez straty seta, a żaden set nie miał wyższego wyniku niż 6:4. Trafiliśmy idealnie w moment, kiedy eksplodował jego talent. Bo już w następnym roku był w czołowej dziesiątce. Przyjechał do nas tenisowy diament. Porównałbym go do wirtuoza kortów ziemnych, czyli Guillermo Corii. Który sprawiał wrażenie, jakby nie biegał, tylko fruwał po korcie, a do tego niesamowicie antycypował zagrania rywala. To jest fajne, że kogoś oglądasz, a on potem wskazuje do TOP 10 i mówisz z dumą, że on tutaj grał.

Mocno wspiera pan jako dyrektor Enea Poznań Open polski tenis i daje szansę gry naszym zawodnikom. Tutaj kogo wymieniłby pan jako pierwszego w kontekście wrażenia?

– Hubert Hurkacz. Z nim jest fajna historia, bo grał u nas jako 10-latek w turnieju dla dzieciaków. A potem przyjeżdżał na challenger, który w 2018 roku wygrał. Widać było, że to talent. Świetnie się rozwijał, teraz ta kariera ze względów zdrowotnych nieco wyhamowała, ale wierzymy, że jeszcze pokaże na co go stać. Ale też Jurek Janowicz był niesamowitym talentem. Z kolei Łukasz Kubot w deblu wygrał dwa turnieje wielkoszlemowe. On sam często podkreśla, że doszedł do wszystkiego ciężką pracą. Kilkanaście lat temu lubił powtarzać: – Panie dyrektorze, gdybym miał talent Michała Przysiężnego, to byłbym numerem jeden na świecie. Ale on harował niesamowicie na swój sukces, żyjemy zresztą w przyjaźni i kiedy tylko może to nas odwiedza. Zresztą jeszcze jedna anegdotka – teraz zwraca się wielką uwagę na przygotowanie fizyczne, po meczu rozciąganie, kąpiele w wannie z lodem itd. A w 1993 roku był u nas taki Ukrainiec Dmitrij Poliakow, który walczył dwie godziny na korcie, chciałem z nim porozmawiać, a on powiedział, że wróci do mnie, bo idzie jeszcze pobiegać. Dopytałem i okazało się, że zrobi dwie rundy wokół Jeziora Rusałka. Tak to dawniej bywało właśnie.

Rozmawiał Maciej Henszel

fot. Paweł Rychter/ Enea Poznań Open

“Poznań kocha tenis”
Facebook
Twitter
E-mail
Drukuj
Scroll to top