Ćwierćfinałowy mecz z Daliborem Svrciną był spotkaniem powrotów. Z czego to wynikało?
– Wynikało to z tego, że jako pierwszy straciłem serwis. Dalibor jest zawodnikiem takim, który dobrze gra z końca kortu, ale gorzej serwuje. Ma jednak świetny return i w meczach z nim jest bardzo dużo przełamań. Ostatni raz, kiedy grałem z nim rok temu to dziewięć razy go przełamałem, a sześć razy utrzymałem własny serwis. Serwis w meczach z nim nie ma dużego znaczenia. Cieszę się, że wróciłem w pierwszym i drugim secie. Podniosłem tam swój poziom gry i zamknąłem mecz na swoją korzyść.
Jesteś w półfinale Enea Poznań Open 2024. Marzeniem jest wygranie całego turnieju?
– Więcej niż trofeum nie uda się zdobyć. Na pewno jest to cel na ten turniej. Cały czas się poprawiam i ciężko pracuję razem ze sztabem. Cieszę się z poziomu, który prezentuję w ostatnich tygodniach i który prezentuję w Poznaniu. Po każdym meczu powtarzam, że nie mam zamiaru się zatrzymywać.
W ostatnich tygodniach zaliczyłeś swoistego hat-tricka ćwierćfinałów. Do tej fazy dotarłeś w Heilbronn, Perugii i teraz w Poznaniu, gdzie zrobiłeś krok dalej. Ten progres na pewno cię cieszy?
– Trzeba się cieszyć ze wszystkich małych zwycięstw, ale nie można się nimi zachłysnąć. Nie chce wyjść na kolejne spotkanie z nastawieniem, że już zrobiłem swoje, bo poprawiłem wyniki z ostatnich tygodni. Chce się przygotować do każdego kolejnego meczu, aby zagrać na sto procent.
Jesteś czwartym polskim półfinalistą poznańskiego challengera. Wcześniej do tej fazy dotarli Łukasz Kubot, Jerzy Janowicz i Hubert Hurkacz. Jak się z tym czujesz, że dołączyłeś do takiego zaszczytnego grona?
– Jest to wielki zaszczyt. Wielkie nazwiska są w tym gronie. To legendy polskiego tenisa i zawodnicy światowego kalibru. Miło, że jestem w takim gronie i miejmy nadzieję, że moja kariera również pójdzie w tę stronę, jak ich kariery.
Jak ci się gra przed polskimi kibicami? Dla jednych to duża presja, a dla innych wielka pomoc.
– Kibice dodają mi dużo siły, wspierają w trudnych momentach i zagrzewają do walki. Dziękuję wszystkim, którzy przychodzą na mecze i kibicują, bo jest to dla mnie ogromne wsparcie.
Jak spędzasz czas między meczami na Poznań Open? Mamy czas turnieju piłkarskiego Euro 2024. Masz chwilę, aby popatrzeć na piłkarzy?
– Oglądamy mecze, jak czas pozwala. Wieczorem w pokoju hotelowym telewizor mamy włączony. W tle zawsze gdzieś lecą. Czas wolny poświęcam jednak głównie na regenerację, ale i naukę. Studiuję online i mam taką możliwość, że w trakcie turniejów mogę wykorzystać czas na studia.
Na zakończenie taka ciekawostka. Jeśli na turnieju w Poznaniu dochodzi do polskiego meczu to mamy także polskiego triumfatora. Tak było w 2012 roku, gdy w pierwszej rundzie Jerzy Janowicz pokonał Piotra Gadomskiego. Dobry prognostyk przed starciem Kaśnikowski kontra Majchrzak?
– To dopiero półfinał, więc będzie trzeba wygrać łącznie dwa mecze, aby zwyciężyć w turnieju. Daleka droga do końcowego triumfu.
Rozmawiał Maciej Brzeziński
Kamil Majchrzak:
„Lubię grać w Polsce, czuję wsparcie”
Zagrałeś dwa intensywne mecze tego samego dnia i oba wygrałeś. Można chyba powiedzieć, że masz w takim razie końskie zdrowie?
– Bardzo dużo kosztowały mnie oba spotkania. Pierwsze, z Pablo Carreno-Bustą to dwa sety z kawałkiem w ponad dwie godziny. Było dużo bardzo długich gemów i intensywnego grania. Spotkanie było trudne emocjonalnie, bo skończone tie-breakiem w trzecim secie. W drugim meczu z kolei trochę wolno się rozkręcałem właśnie w związku z krótką przerwą i sposobem, w jakim grał rywal. Ale jak już zdołałem wejść w spotkanie, jak już odnalazłem swój rytm na korcie, to trochę odwróciłem układ sił. Cieszę się, że utrzymałem to do końca.
Masze jakieś swoje sekrety na dobrą regenerację w takich sytuacjach?
– Nie ma tu nic wielkiego. Znam swoje ciało, wiem, czego potrzebuję. Dużo pracuję z moją żoną, która jest jednocześnie moją fizjoterapeutką i pomaga mi w tym również tutaj na miejscu. Robię, co mogę i mimo wszystko nie robię się młodszy, tylko starszy, natomiast gram na tyle, na ile mam prądu.
W ciągu 12 dni wygrałeś dziesięć spotkań z rzędu. Chyba rywale powoli zapominają, jak cię pokonać?
– W tym czasie było wiele spotkań, w których tylko jedna piłka czy dwie decydowały o zwycięstwie, więc większość meczów było na styku. Cieszę się, że to ja zachowuję w nich więcej zimnej krwi i mam nadzieję, że będę to utrzymywał jak najdłużej.
Twój rywal miał pewne problemy zdrowotne w trakcie meczu. Czy miało to wpływ na twoją grę czy tylko skupiałeś się na sobie?
– Starałem się skoncentrować na mnie. Mimo że od czasu do czasu sygnalizował problemy zdrowotne, to w serwisie czy jego zagraniach aż tak bardzo nie było tego widać, więc starałem się robić swoje.
W piątek zagrasz z Maksem Kaśnikowskim, nie tylko twoim rodakiem, ale też kolegą. Czy to trudniej czy łatwiej zmierzyć się z osobą, którą znasz bardzo dobrze?
– Znamy się od lat i często trenowaliśmy razem. Graliśmy już ze sobą nawet w tym roku, więc myślę, że ani Maks mnie, ani ja Maksa niczym nie zaskoczę. Na pewno będzie to trudne spotkanie, dużo szachów i zadecyduje dyspozycja dnia. Spodziewam się bardzo trudnego spotkania.
Zgłosiliście się początkowo również wspólnie do debla, ale ostatecznie wycofaliście się z tej części turnieju. Można zażartować, że wtedy nie pojawiliście się razem na korcie, ale i tak jutro to nastąpi.
– Myślę, że dobrze wyszło, że ostatecznie nie wystąpiliśmy w deblu, choć obaj bardzo tego chcieliśmy.
Jak ci się gra przed własną, polską publicznością?
– Zawsze lubię grać w Polsce i czuć wsparcie z trybun. Bardzo mi to pomogło, zwłaszcza w tym pierwszym meczu, gdy przegrywałem już 1:4 po podwójnym przełamaniu. Czuję ten dodatkowy wiatr i oddech oraz nie mogę się doczekać kolejnego występu.
Rozmawiał Wojciech Dolata
Foto: Karolina Kiraga-Rychter